„Dziecko urodziło się w zeszłym tygodniu, jest już jedną z Lalinense”

jodła patrycjaPODĄŻAĆ

Właściciel hotelu w Vilagarcía, polski tłumacz urodzony w Lalín i strażak z Composteli to trzej bohaterowie tej opowieści o hojności na tle wojennych bzdur. Dali twarz i głos dziesiątkom Galicjan, którzy poruszeni – lub wyeliminowani – przez pierwsze obrazy inwazji na Ukrainę, przeszli od chęci do działania. W tym przypadku ta hojność zmaterializowała się w wyciągniętej dłoni do tych, którzy przekroczyli granicę uciekając przed bombardowaniami, bez domu, do którego mogliby wrócić. Borja przed hotelem Vilagarcía przełamuje lody. „Zszokowało mnie zdjęcie martwej dziewczyny na noszach. Mam dzieci i widok czegoś takiego cię zniszczył, więc zadzwoniłem do pomocy społecznej i powiedziałem im, że udostępniłem swoje obiekty uchodźcom – opowiada hotelarz.

Powiedziane i zrobione, potrzeba mieszkania była taka, że ​​nie trzeba było długo czekać na pierwszy autobus z przesiedleńcami, którzy potrzebowali dachu. A Borja i jego rodzina zrobili wszystko, co w ich mocy, aby czuli się jak w domu. „Ponieważ wiedzieliśmy, że mamy przychodzą ze swoimi pociechami, wstawiliśmy do pokoju łóżeczko, zabawki i puch. W nocy, kiedy przybyli, czekałem na nich również z moimi dziećmi, aby mogły się z nimi bawić i pomóc im się przystosować” – skomentował swój pierwszy kontakt z nowymi gośćmi Borja.

Niektórzy mieli „bardzo negatywne doświadczenia” podczas podróży, więc przybyli podejrzliwie. Ale ludzkość pokazała, że ​​jest uniwersalnym językiem, który w Galicji doskonale się łączy. „Ludzie bardzo pomagają, służby społeczne są ich bardzo świadome”. Pomysł jest taki, że ci przesiedleni – w sumie tuzin, w tym siedem osób dorosłych, czworo dzieci i roczne dziecko – zostaną w hotelu, dopóki rada nie znajdzie zakwaterowania, w którym będą mogli wznowić swoje życie. Ale balast wojny jest ciężki i Borja, który dzieli się z nimi codziennością, ujawnił, że przez cały czas są świadomi WhatsApp. Żyją uwarunkowani przez tych, którzy nadal walczyli w wojnie, przez przesłanie, które potwierdzało, że nadal mają się dobrze.

Borja, w obiektach hotelowychBorja, w obiektach hotelowych – MUÑIZ

Wśród osób, które przywitał Borja, jest trener i kilku zawodników z ukraińskiej drużyny tenisa stołowego. Stopniowo ci sportowcy wracają do treningów, a pozostali uchodźcy przystosowują się do nowej rzeczywistości, którą hotelarz zamierza osłodzić. „Zapytałem, kiedy dzieci mają urodziny i okazuje się, że jedna z nich ma teraz 8 lat, więc organizujemy przyjęcie urodzinowe z jej kuzynami, których również przywitała rodzina” – wyjaśnił w rozmowie z ABC, w której pokazuje, że jego zaangażowanie nie jest błyskiem na patelni. „Mam zobowiązanie wobec tych ludzi i nawet jeśli nadejdzie Wielkanoc, ich pokoje są dla nich zablokowane” – mówi. Hotel tego Vilagarciano, który teraz wita swoich nowych gości żółto-niebieską flagą, był już ciężki dla bezdomnych, których pandemia pozostawiła w rynsztoku. „Otworzyłem im drzwi hotelu, ponieważ nie mogłem nic innego zrobić, a ich zachowanie było nienaganne” – mówi. Dwa lata później te same zakłady ponownie destylują hojność.

Od Leopolis do Ferrolterry

Jaime Tizón, pierwszy strażak, który zginął po wypadku kolejowym w Angrois, również wie dużo o oddaniu się innym. Wraz z innym kolegą ze stolicy Galicji przyłączył się do wyprawy zorganizowanej przez kilku profesorów z Wydziału Nauk Politycznych w Santiago, aby autobusem wynajętym przez Monbusa i dwoma furgonami dostawczymi z pięcioma tonami pomocy humanitarnej wrócił do Galicji z pięćdziesięcioma tonami. przesiedleńcy. Konwój, w którym Jaime prowadził furgonetkę, został ukończony przez kilku członków rady Ares, którzy byli odpowiedzialni za zakwaterowanie uchodźców w rejonie Ferrolterra. Praca Jaime'a polegała na wykonywaniu prawie czterdziestu godzin, aby odebrać dziesiątki osób, które uciekły ze Lwowa korytarzem humanitarnym. To, co uderzyło go najbardziej, zastanawia się, to codzienność, „że byli to ludzie tacy jak ty i ja, ubrani w te same ubrania, które nosimy, ale których życie zmieniało się z dnia na dzień”. Uczucia, jakie ta wyprawa wzbudziła w strażaku, można podsumować wartościowaniem „świata przywilejów, w którym żyjemy, zupełnie nierealnego”.

Oprócz uchodźców Jaime zwraca uwagę, że autobusem podróżowało kilka psów i kotów, z którymi nie chcieli się rozstawać. „Wielu przyszło z tym, co mieli na sobie, ale była starsza pani ze swoim czternastoletnim kotem, którego przyniosła, ponieważ to była jej rodzina”. Gdy ekspedycja dotarła do Santiago z polskiego miasta Rzeszowa, stolica wybuchła aplauzem. Wysiedleni byli zmęczeni, ale wdzięczni. Chętni też do jak najszybszego powrotu do kraju, mimo że część ich domów zajęli żołnierze rosyjscy.

Jaime, bombowiec w stolicy GalicjiJaime, bombowiec w stolicy Galicji – MIGUEL MUÑIZ

Język jest jedną z głównych przeszkód, przed którymi stoją osoby uciekające przed rosyjską inwazją. Większość mówi tylko po ukraińsku, z wyjątkiem kilku młodych osób, które biegle posługują się językiem angielskim, więc komunikacja jest utrudniona podczas przekraczania granicy. Tłumacz Google sprawdza się, jeśli chodzi o wymianę najbardziej podstawowych wiadomości, ułatwia przetrwanie, ale żeby opowiedzieć grozę tego, czego doświadczyliśmy i trochę uwolnić się od strachu, potrzeba więcej. I tu pojawiła się rola performerów pokroju Pauli, pół Lalinense, pół Polki. Jej matka była bardzo blisko granicy z Ukrainą, kiedy wybuchła wojna, i oddzielona od siebie o 3.000 kilometrów, oboje zabrali się do pracy, aby pomóc jak największej liczbie osób. Matka Pauli, która opowiedziała jej o tym przed wybuchem wojny, powiedziała jej, że dworce i polskie autobusy są przeciążone, a ona wpadła na pomysł, żeby pojechać autobusem do Lalín, co spowodowało, że wróciła. W rezultacie sześćdziesięciu Ukraińców zostało już pełnoprawnymi mieszkańcami tej gminy Pontevedra, gdzie nawet sześciu z nich znalazło pracę jako pomoc kuchenna, sprzątaczka lub manikiurzystka. Paula, współpracując z Sergasem przy przeprowadzaniu dokumentacji medycznej nowo przybyłych, wyjaśniła, że ​​Ukraińcy i Polacy są jak Portugalczycy i Galicyjczycy, którzy stali się podporą grupy uchodźców. Kilka tygodni później wszyscy przesiedleńcy osiedlili się w mieszkaniach przeznaczonych na grzywny socjalne i drugich domach, które im zaoferowano.

W jednym z tych domów urodziło się dziecko jednej z uchodźczyń, która przybyła do Lalín w ciąży i urodziła kilka dni po długiej podróży. „Była dziewczynką, a teraz jest jeszcze jedną sąsiadką Lalína”, Paula jest poruszona, gdy zdaje sobie sprawę, że najbardziej uderzyło ją to, że „matki, które nigdy nie przyniosły dzieci, powstały na dole, aby ich dzieci nie widziały je źle”. Te maluchy już chodziły do ​​szkoły, więc otrzymują kursy hiszpańskiego i łączą się online z zajęciami w swoim kraju. Dorosłych rozpieszczają sąsiedzi, przynosząc im jajka, mięso i mleko. Balsam na niepokój, który towarzyszy im 24 godziny na dobę i przy którym otrzymują również pomoc psychologiczną. „Niektórzy myślą, że za dwa dni będą mogli wrócić, ale inni już wyobrażają sobie swoją przyszłość tutaj…” – konkluduje tłumacz, który podobnie jak Jaime i Borja połączył się z ich bólem, aby otworzyć im drzwi nadziei, z dala od bomby i terror, który zaciemnia ukraińskie życie.